poniedziałek, 29 października 2007

MODYFIKACJE CIAŁA cz. II


"Raj bez jaj, piekło bez łechtaczek, czyli sex sucks!"
DARIUSZ MISIUNA

Jedną z najstarszych praktyk dotyczących ludzkiej cielesności są samookaleczenia. Jakimś dziwnym trafem losu homo sapiens sapientis lubi zadawać sobie ból, co w zupełności odróżnia go od innych gatunków i czyni wyjątkowym pośród świata przyrody. Okaleczanie się może przybierać różne formy, które wynikają z medycznych, estetycznych i religijnych motywacji. Nie sposób też zapomnieć o tym, że we współczesnych czasach zwykle głównym celem takich praktyk jak skaryfikacje, czy kolczykowanie jest czysta rozkosz, przeżywana podczas samego aktu przekłuwania skóry bądź też (oraz) w trakcie dalszych jej stymulacji. Co jednak można powiedzieć o tak "radykalnych" aktach samookaleczenia jak amputacje, gdy nie przyświeca im cel medyczny? Jakie są motywacje ludzi, którzy wyjmują sobie oczy, obcinają członki i pozbywają się genitaliów?
Wbrew powszechnym wyobrażeniom moda na amputacje nie jest produktem XX wieku. Wręcz przeciwnie, dopiero w naszym stuleciu zaczęto postrzegać rozmaite praktyki amputacyjne jako oznaki dewiacji bądź chorób psychicznych. Jest to po części skutek wpływów, jakie od ubiegłego wieku zdobyła sobie nauka o zdrowiu psychicznym, która wszelkie próby modyfikacji ciała (nie mówiąc już o tak drastycznych aktach jak amputacje) uznaje za wyraz narcyzmu bądź zaburzeń tożsamości. "Nauka" ta wychodzi od bardzo nienaukowego, chciałoby się wręcz powiedzieć "religijnego" założenia, że nie powinno się zmieniać tego, czym nas obdarzyła natura. Innymi słowy, wszelkie próby przekształcania swej cielesności są zbrodnią przeciwko naturze.
W przypadku fenomenu autokastracji, który sięga przecież czasów starożytnych (Asyria, Babilonia), psychiatria zajmuje dość zdecydowane stanowisko, uważając go za rodzaj reakcji na podświadome dążenia autodestrukcyjne. Według dr Karla Menningera, wszelkie akty samookaleczenia są kompromisami, które płaci się za uniknięcie całkowitego unicestwienia. Są formami wykupu, jakie stosuje ego wobec podświadomego instynktu śmierci. Psychiatrzy uważają, że to wewnętrzne rozszczepienie jest oznaką schizofrenii. Jako dowód podają fakt, że ludzie dokonujący samookaleczeń często robią to pod wpływem "wewnętrznego głosu". Trudno tu jednak nie przyznać racji dr Julianowi Jaynesowi, który zauważa że jeszcze do niedawna słuchanie się swego "wewnętrznego głosu" było czymś absolutnie normalnym. Co więcej, ludzie słuchali się go w sytuacjach kryzysowych i przy podejmowaniu ważnych decyzji. Ten głos był ich bogiem. Dopiero w ciągu ostatnich trzech tysięcy lat nauczono się go ignorować, a tym samym zaczęto lekceważyć przekazy płynące z prawej półkuli mózgu. Można więc powiedzieć, że "schizofrenicy" to ludzie, którzy narodzili się za późno, gdyż zachowują się dokładnie tak, jak to robili nasi przodkowie trzy tysiące lat temu.
W starożytności kastracji poddawali się przede wszystkim kapłani. Pierwszymi kapłanami-eunuchami byli wyznawcy sumeryjskiej bogini-matki Inany sprzed 3000 r. p.n.e. Inana była sumeryjską Wenus, patronką miłości i płodności. Jej krwiożercza siostra, Ereszkigal, pewnego razu uwięziła ją w świecie podziemnym. Było to królestwo śmierci i bezpłodności, do którego wstępu nie miał żaden śmiertelnik. Dlatego kapłan Inany, aby wydobyć ją z opresji, poprosił boga-wody Enki o stworzenie dwóch istot bezpłciowych, które mogły zstąpić do świata podziemnego i uwolnić stamtąd boginię. Dzięki temu podstępowi bogini udało się wrócić do świata ludzi. A dla upamiętnienia tego wydarzenia jej kapłanami byli odtąd kastraci.
Obyczaj kastrowania kapłanów znali również Grecy. Jak zauważa Karlheinz Deschner: "Wstrzemięźliwości seksualnej w najradykalniejszej formie podlegali kapłani bogini Kybele, których poddawano rytualnej kastracji, posługując się przy tym ostrą glinianą skorupą lub ostrym kamieniem, co wskazuje na bardzo odległe początki tego obyczaju. Odcięty członek ofiarowywano bóstwu - pierwotnie zapewne w celu przydania mu mocy". Kult Kybele osiągnął apogeum w czasach Cesarstwa Rzymskiego. Kastracja była wtedy w modzie i prawie każdy obywatel rzymski posiadał służącego eunucha.
Niechętne seksualności chrześcijaństwo sympatyzowało z eunuchami. Wielu z nich powoływało się na ten cytat z Ewangelii św. Mateusza: "Albowiem są trzebieńcy, którzy się takimi z żywota matki urodzili, są też trzebieńcy, którzy zostali wytrzebieni przez ludzi, są również trzebieńcy, którzy się wytrzebili sami dla Królestwa Niebios". Jeden z Ojców Kościoła, Orygenes, pozbawił się męskości w 208 roku n.e., a liczni biskupi Kościoła Wschodniego byli eunuchami. Chrześcijański pogląd na temat kastracji najlepiej obrazują słowa Petera Abelarda, wielkiego francuskiego teologa z XI wieku: "Jakże mam się martwić, skoro wiedziony łaską bożą oczyściłem się z tych niecnych członków? Cóż może być lepszego od pozbycia się narzędzia nieczystości i zmierzania ku boskiej doskonałości?"
Kultura europejska uczyniła z kastracji synonim czystości i pobożności. Warto jednak pamiętać, że nie wszędzie tak bywało. I tak, na przykład, w Chinach kastraci pełnili funkcje wysłanników cesarskich, dworskich spowiedników, a nawet szpiegów. Ich wpływy na dworze były tak znaczące, że stanowili realne zagrożenie dla biurokracji. W okresie baroku, we Włoszech kastrowano młodych chłopców, którzy mieli zostać śpiewakami. Wielu z nich, jak żyjący w XVIII wieku Farinelli, zrobiło oszałamiającą karierę. Farinelli nie był jednak wcale ostatnim kastratem, jak błędnie głosi tytuł popularnego filmu. Moda na kastrację miała wybuchnąć tuż przed jego śmiercią, w imperium rosyjskim.
XVIII-wieczna Rosja targana była licznymi niepokojami społecznymi, które wytworzyły apokaliptyczny nastrój sprzyjający rozwijaniu się różnych sekt religijnych. Jedną z nich byli skopcy, czyli "rzezańcy". Przywódca skopców, Kondrad Seliwanow, głosił że stosunek płciowy jest grzechem pierworodnym ludzkości. Jeździł więc po całej Rosji i namawiał napotykanych chłopów, żeby się "wybielili" i odcięli owo narzędzie grzechu, czyli członka. Kastracja miała być "chrztem ognia" prowadzącym do raju. Skopcy posiadali dwa rodzaje chrztu ognia. Dla mniej odważnych przeznaczony był chrzest zwany "małą pieczęcią", który polegał na obcinaniu tylko jąder. Miał on posiadać rangę anielską, podczas gdy rangę archanielską posiadał chrzest "wielkiej pieczęci", czyli usunięcie członka. Posługiwano się przy tym bardzo prostymi narzędziami, nożem i serwetką, jednakże zdarzali się tacy zapamiętali skopcy, którzy w porywie religijnego uniesienia obcinali sobie członka siekierą.
Obyczaj skopców obejmował też kobiety. I tutaj również istniały dwie klasy święceń, niższa i wyższa. W pierwszym przypadku ogniem i żelazem wypalano sutki, bądź amputowano kobietom piersi. Co bardziej odważne i pobożne z nich pozwalały sobie obcinać wargi sromowe i łechtaczkę. Obrzędy skopców odbywały się zwykle w sobotnią noc. Prowadzącym był zawsze "prorok", którym mógł zostać każdy, kto namówił dwanaście innych osób do poddania się kastracji. Skopcy zbierali się w największej tajemnicy, a jeśli trafił się podczas obrzędu jakiś przypadkowy obserwator, chwytano go, przywiązywano do krzyża i kastrowano.
Gorliwość religijna, z jaką skopcy głosili swą wiarę poruszyła nawet cara, Aleksandra I, który otoczył ich opieką finansową. Nie podobało się to cerkwii prawosławnej, która przy pomocy licznych intryg zmniejszyła wpływy sekty. Po śmierci Seliwanowa jego uczniowie zmienili nieco nauki swego mistrza. By przyciągnąć do sekty nowych wyznawców, ustalono że każdy z jej członków może mieć dwójkę dzieci, zanim będzie musiał poddać się kastracji. Niektórzy skopcy zgadzali się też, by ich żony miały kontakty seksualne z innymi mężczyznami. Biedne dzieciaki, oddawano w ręce sekty i jednym machnięciem noża pozbawiano cennych narządów.
W połowie XIX wieku kult skopców objął wszystkie zakątki Rosji. Kiedy zaś car Mikołaj przeprowadził na nich nagonkę, ich wiara i praktyki rozprzestrzeniły się na całe Bałkany, aż po Turcję i Liban. Na skoptyzm nawracały się całe klasztory, w których więzieni byli członkowie sekty. A o tym, że urok kastracji musiał być nieodparty niechaj świadczy fakt, że mimo tak poważnych oskarżeń i prześladowań, skopcy istnieją po dziś dzień w niektórych rejonach Rosji i Rumunii. Mają też swoich naśladowców w bardziej "nowoczesnych" sektach. Kiedy rok temu ufologiczna sekta "Wrota Niebios" popełniła zbiorowe samobójstwo w celu dostania się na statek kosmiczny, który rzekomo miał lecieć tuż za zbliżającą się do Ziemi kometą Hale-Boppa, przy zwłokach samobójców nie znaleziono genitaliów.
Szacuje się, że we współczesnych Indiach żyje przeszło milion eunuchów. Większość z nich to tzw. "hidżra", którzy zarabiają na życie żebraniem, prostytucją i.... usuwaniem "pecha". "Hidżra" tworzą własne społeczności, rządzące się swoimi prawami i regułami życia. Można do nich przystąpić, poddając się kastracji, która wykonywana jest na świeżym powietrzu, na oczach całej wspólnoty. Obrzędowi kastracji towarzyszą śpiewy i tańce zgromadzonych. Przyszły eunuch otrzymuje jako znieczulenie narkotyk, a jego genitalia obcinane są jednym cięciem noża. Zaraz po operacji nie wolno mu odpoczywać ani zapaść w sen. Obyczaj wymaga, by przez równą godzinę chodził świętując swój nowy stan.
Co dziwne, mimo tak niehigienicznych warunków, w jakich odbywają się kastracje "hidżra", cechuje je bardzo niski stopień śmiertelności. Czyżby to wiara trzymała ich przy życiu? Hipoteza ta wydaje się być całkiem prawdopodobna. Obrzędy kastracyjne "hidżra" przepełnione są ekstazą, a członkowie tej społeczności na wzór dawnych wyznawców Kybelle, oddają cześć bogini, którą jest Behucziara Mata. "Hidżra" noszą krzykliwe stroje i zachowują się jakby byli w transie. Gromadzą się na stacjach kolejowych, gdzie proszą przyjezdnych o pieniądze. A gdy spotykają się z odmową, rzucają w ich strony klątwy i obnażają swoje wykastrowane krocza. Część z nich trudni się też nierządem, a ich klientami są zwykle mężczyźni, których nie stać na kobiece prostytutki. To wszystko stanowi jednak skromną część zarobków "hidżra" w porównaniu z pieniędzmi, które otrzymują za usuwanie "pecha".
Ten dziwny obyczaj wywodzi się z powszechnie panującego przekonania, że nic już gorszego nie może spotkać człowieka od losu eunucha. "Hidżra" ściągają na siebie zły los, który mógłby stać się udziałem innych ludzi. Robią to oczywiście za pieniądze. Kiedy więc ktoś zbuduje sobie dom, zaprasza do niego eunucha, który tańczy w każdym z pokojów, odganiając wszystko co złe. Ku zgrozie bogaczy, grupy "hidżra" często pojawiają się bez zaproszenia na weselach, gdzie odganiają pecha od nowożeńców. Niestety, taka usługa sporo kosztuje, a "hidżra" nigdy nie opuszczają imprezy bez uprzedniej zapłaty. "Hidżra" są zresztą bardzo pomysłowi w wymyślaniu sobie nowych form zarobków. Kiedy więc wraz z coraz większym przeludnieniem Indii młodzi ludzie zaczęli spotykać się na pieszczoty w parkach, "hidżra" postanowili tropić kochanków i żądać od nich okupu.
Tego typu zachowania przyczyniają się do złej sławy, jaka otacza indyjskich kastratów. Skądinąd, ich wpływy w społeczeństwie zdają się rosnąć. "Hidżra" coraz częściej rekrutują nowych członków spośród dzieci urodzonych ze zniekształconymi genitaliami. Kiedy dowiedzą się o takim przypadku, potrafią czekać, aż dziecko osiągnie wiek 12-13 lat, a wtedy gromadzą się przed jego domem i żądają od rodziców, by go wydali.
Ta wymuszona kastracja przypomina trochę zachowania skopców, lecz nie znajduje swoich odpowiedników we współczesnej kulturze europejskiej. W kręgu naszej kultury kastracja jest zjawiskiem marginalnym, które dotyczy zwykle ludzi pragnących zmienić swoją płeć. Wciąż jednak zdarzają się przypadki czystej, nie-instrumentalnej kastracji, płynącej z wewnętrznej potrzeby pozbycia się płci. I oto dr John Money po napisaniu książki o kastracji otrzymał dwa listy od ludzi, którzy opisali mu w jaki sposób pozbyli się męskości.
Pierwszy z nich pisał: "W dzieciństwie niezbyt różniłem się od innych chłopców poza tym, że byłem mniej agresywny. Gdy w wieku sześciu lat odkryłem, że mam jądra, ten fakt bardzo mnie zasmucił i stał się źródłem odczuwanego wstydu. Rok później doznałem pierwszej erekcji na widok ohydnie grubej koleżanki z klasy. Od tego czasu wzwód zawsze kojarzył mi się z uczuciem niesmaku. Nic więc dziwnego, że okres dojrzewania stał się dla mnie pasmem niekończącej się udręki. Musiałem ukrywać swój wstręt wobec płci i powstrzymywać napady żądzy. Kiedy już nic nie pomagało a odraza mieszała się z pożądaniem, postanowiłem pójść na studia biologiczne, by dowiedzieć się o wpływie gruczołów na ludzką psychikę. Wtedy to dokonałem wielkiego odkrycia, które stało się źródłem mojej wielkiej nadziei. Okazało się, że kastracja potrafi zredukować podniecenie do minimum. Nie pozostawało mi nic innego, jak wziąć sprawy w swoje ręce. Na początku przypalałem sobie zapałkami wędzidełka penisa i nacinałem je nożykiem. Z czasem nabrałem śmiałości i w 1966 roku odciąłem wędzidełka scyzorykiem. Moje próby pokonania własnej płci nabrały wtedy gwałtowności i częstotliwości. Wielu z nich towarzyszyły błędy w sztuce, lecz w 1969 ostatecznie odciąłem sobie jądra.
Niestety, ku mojemu wielkiemu rozczarowaniu zauważyłem jedynie nieznaczne obniżenie popędu, co przypisywałem pozostawionemu penisowi. Zacząłem więc go dręczyć, nacinając jego różne nerwy, aż w końcu przeciąłem nerw grzbietowy. Doświadczyłem wtedy znacznie poważniejszej zmiany niż po odcięciu jąder. Przestałem odczuwać jakiegokolwiek podniecenia. Niestety, towarzyszyły temu zastraszające skutki uboczne. Likwidacja podniecenia okazała się bowiem wstrząsem dla mojego organizmu. Stałem się nagle oziębły, utraciłem radość życia, miałem ataki mdłości. Postanowiłem więc udać się do psychiatry, lecz poza poniżeniem nic od niego nie wyniosłem. Wkrótce, odkryłem że niedokładnie przeciąłem nerw grzbietowy i lewa część mojego penisa wciąż drga, wprowadzając mnie w stan podniecenia. Po tym odkryciu wykonałem kilka nacięć po tej lewej stronie, dzięki czemu uspokoiłem się trochę, a z czasem osiągnąłem pełną równowagę. Mogę teraz powiedzieć, że mimo kilku załamań, prowadzę ustabilizowane życie zawodowe i towarzyskie, a po likwidacji popędu nie odczuwam żadnego wstrętu wobec płci".
Nieco odmienny charakter miał drugi list od domorosłego kastrata, który we wczesnym dzieciństwie był molestowany seksualnie przez matkę i rozkosz kojarzył z agresją. Chłopiec ten jedyną przyjemność czerpał w sytuacjach, gdy był poniżany, a wieku trzynastu lat postanowił raz na zawsze wykorzenić seks ze swego życia. Niestety, tu również pierwsze próby okazały się nieudane. Gdy bowiem starał się obniżyć popęd poprzez smaganie penisa ręką, osiągnął przeciwny skutek w postaci nagłej erekcji i wytrysku. To połączenie bólu i rozkoszy stało się głównym motywem jego przyszłych eksperymentów. Mężczyzna ten już w wieku dorosłym dokonał kilkunastu nacięć jąder i penisa, które poprzedzał onanizowaniem się. Według jego relacji, onanizm przynosił mu ulgę przed kolejną operacją i służył mu jako środek znieczulający. Co dziwne, obaj mężczyźni wyraźnie twierdzili, że kolejne nacięcia penisa w sposób znaczący polepszyły jakość ich życia.
Podobnie twierdzą liczni zwolennicy kastracji rozsiani po internecie, którzy wychwalają jej zalety zdrowotne. Mówią w tym kontekście o zmniejszonym prawdopodobieństwie wystąpienia zawału serca oraz raka prostaty. Przy odpowiedniej kuracji hormonalnej kastracja może według nich przedłużać ludzkie życie nawet o piętnaście lat, co wykazały badania nad eunuchami w szpitalach psychiatrycznych. Oczywiście, z kastracją wiążą się też liczne niebezpieczeństwa, głównie wtedy gdy wykonuje się ją bez asysty lekarza. Kiedy zaś kastracji nie towarzyszy terapia hormonalna, zwiększa się ryzyko popadnięcia w depresję i zachorowania na osteoporozę. Po udanej kastracji zmienia się też wygląd fizyczny, który staje się bardziej smagły i pozbawiony włosów. Wbrew powszechnym wyobrażeniom, kastracja nie wpływa znacznie na zmianę brzmienia głosu, pod warunkiem że pacjenci przeszli już mutację.
Choć to paradoksalnie brzmi, kastracja nie musi wcale zmniejszać popędu seksualnego. Tak przynajmniej twierdzą zwolennicy niepełnej kastracji, czyli obcinania samych jąder bez penisa. Natomiast Joe Christ, artysta performance, który w latach osiemdziesiątych obciął sobie penisa twierdzi wręcz z wrodzoną sobie bezczelnością, że jest teraz lepszym kochankiem niż był poprzednio, gdyż wykorzystuje wszelkie możliwości jakie dostarcza niegenitalny seks. Jak widać, niezbadane są ścieżki rozkoszy i nigdy nie wiadomo, gdzie czai się popęd. Już przecież dziadek Freud na początku naszego smętnego stulecia stwierdził, że zasada przyjemności obejmuje całe ludzkie ciało, a nie tylko pewien drobiazg w kroczu.
Jest wszakże pewne odstępstwo od tej reguły, o którym warto wspomnieć na koniec, ponieważ dotyczy ono sporej części kobiet w Azji i Afryce. Mowa tu o klitoridektomi, czyli obyczaju obcinania łechtaczek. Ten jeszcze przedmuzułmański zwyczaj praktykowany jest wciąż w Somalii, Egipcie i niektórych rejonach Bliskiego Wschodu. Co roku, tysiące kobiet przymusza się do rytualnej kastracji, by mogły potem służyć jako narzędzie przyjemności dla mężczyzn. Jak podaje WHO, wiele z nich umiera na skutek późniejszych powikłań, spora część prowadzi niewolniczy tryb życia, a prawie całość jest pozbawiona przyjemności z seksu. Tym właśnie kobietom chcę dedykować ten tekst, ze wskazaniem że choć raj moze być bez jaj to jednak piekło jest bez łechtaczek.

sobota, 6 października 2007

MODYFIKACJE CIAŁA


Witka!

tu Kupson,tekst zaczerpnięty ale nieźle pogięty!

Zapraszam do lektury!!!









"Dziura w głowie, czyli szybka droga do oświecenia"


Każdy z nas dysponuje ciałem, które jedynie w sytuacjach bólu i przyjemności przypomina nam o swym istnieniu. Na co dzień zanurzeni jesteśmy w swoich głowach, a ciało jawi się nam jako skafander, w którym podróżujemy po obcej planecie. Sytuację rozpęknięcia ciała i umysłu dobrze obrazują religijne mity gnostyckie, według których ciało jest pułapką duszy. Czym jednak jest owa dusza, mózgiem czy też pozamaterialnym umysłem, nie potrafią powiedzieć nawet najbardziej wysublimowane systemy religijne. Antropologia podpowiada nam, że kiedyś ludzie żyli jakby bardziej "w ciele". Dopiero wraz z narodzinami cywilizacji śródziemnomorskiej coś się rozpękło i ciało stało się "obcym ciałem". W kulturach pierwotnych istniała mocno zakorzeniona wiara, że poprzez ciało można kontaktować się ze światem duchów i demonów, czyli, innymi słowy, z umysłem. Służyły temu między innymi różne techniki modyfikacji ciała, poprzez które wyzwalano moce drzemiące w ciele.

Spośród technik modyfikacji jedną z najwcześniejszych i najbardziej niezwykłych jest trepanacja. Pojęcie "trepanacja" pochodzi od greckiego słowa "trypanon" i oznaczaja dosłownie "świder". Trepanacja to po prostu operacja wiercenia otworu w czaszce żywej osoby. We współczesnych czasach praktyka ta ma przede wszystkim charakter medyczny. Dokonuje się jej, by usunąć krwawienie po ciężkich urazach głowy lub przy stanach nowotworowych. W przeszłości jednak trepanację stosowano również do innych, pozamedycznych celów.

Praktyka trepanacji towarzyszyła ludzkości od najdawniejszych czasów. Już w pismach Herodota napotykamy wzmiankę o tym, że Libijczycy wypalali dziury w głowach swoich dzieci, gdy te ukończyły czwarty roku życia, "by nie chorowały w późniejszym życiu z nadmiaru zgagi, co w głowie pływa". Jeśli zaś dzieci dostawały podczas tej operacji drgawek, polewano je moczem kozła. Podobne praktyki stosowano też w innych kulturach afrykańskich, między innymi u Tuaregów, stąd większość historyków uważa, że Herodot pisał właśnie o tym koczowniczym plemieniu, a nie o Libijczykach.

Jednak historia trepanacji sięga znacznie głębiej w dzieje ludzkości. Świadczą o tym szkielety ludzkie odnalezione w ostatnich latach podczas wykopalisk archeologicznych. W ubiegłym roku prasa doniosła, że we francuskim rejonie Alzacji archeolodzy wykopali grób człowieka z czasów neolitu (5 tysięcy lat p.e.ch.) z dobrze zachowanym szkieletem i czaszką, noszącą ślady po dwóch trepanacjach. Jeden z otworów w głowie miał szerokość 5x5 centymetrów i był całkowicie zabliźniony. Drugi otwór miał 8x8 centymetrów i ze względu na swój niesamowity rozmiar zabliźnił się jedynie częściowo. Świadczy to o tym, że pacjent przeżył obie operacje. Ponieważ zaś czaszka nie posiadała żadnych śladów urazów, można sądzić że cel tych trepanacji niewiele miał wspólnego z medycyną. Okazuje się jednak, że trepanację stosowano jeszcze wcześniej, bo już w czasach mezolitu. Taką rewelację przedstawili światu w kwietniu b.r. angielscy naukowcy, którzy przebadali szkielety pochodzące z dawnego cmentarzyska na Ukrainie. Znaleźli tam między innymi jednego "pięćdziesięciolatka" ze śladami po trepanacji, którą przeprowadzono około 9 tysięcy lat temu.

Wydaje się, że trepanacja praktykowana była we wszystkich kulturach świata, choć różne były jej cele i techniki. Wykonywano ją zwykle w celach religijnych i medycznych, dla usunięcia krwawienia wewnątrzczaszkowego, dla zlikwidowania bólu głowy, by wypędzić z głowy złe duchy lub wprowadzić adepta na ścieżkę inicjacji. Posługiwano się przy tym tak rozmaitymi narzędziami, jak zęby rekina, dłuta, może i skalpele.

Pewien misjonarz, William Ellis, wspomina o tym, jak w 1829 roku był świadkiem trepanacji na jednej z wysp Polinezji. Tubylcy przeprowadzili wówczas na jego oczach operację pewnego nieszczęśnika, który rozbił sobie głowę. Wyjęli z jego głowy roztrzaskane kości i włożyli na ich miejsce kawałki skorupy kokosu. Najwyraźniej miały one ze względu na swoją twardość wypełnić ubytek po wyjętej kości. Misjonarz ów przytacza też pewną miejscową historyjkę o człowieku, któremu podczas operacji wyjęto zraniony mózg, zastępując go mózgiem świni. Polinezyjczycy powiadają, że człowiek ten nagle zwariował i szybko zszedł z tego świata! Na Nowej Irlandii trepanacją posługiwano się, by leczyć z obłędu wywołanego "ciśnieniem mózgu". Stosowano ją także podczas epilepsji i bólów głowy. Również w Europie korzystano z trepanacji. Służyły do niej specjalne trepany, opracowane przez Hipokratesa w zamierzchłej historii.

Widzimy zatem, że trepanacja jako technika lekarska i terapeutyczna posiada długą historię. Skąd jednak pomysł, by nazywać ją modyfikacją ciała? Otóż, okazuje się że trepanacja poza czysto religijnymi i medycznymi względami, może być wykonywana w celu odmłodzenia organizmu. Taką przynajmniej teorię ogłosił w 1962 roku holenderski lekarz, Bart Hughes. Hughes na podstawie obserwacji dzieci i młodzieży doszedł do wniosku, że małolaty posiadają najbardziej pozytywne spojrzenie na świat, co przypisywał otwartości ich czaszek na przepływ krwi tłoczonej z małych z serduszek. Z wiekiem, kiedy przyjmujemy postawę pionową, nasze czaszki powoli twardnieją a siła grawitacji ogranicza przepływ krwi do szarych komórek. Dlatego właśnie, zdaniem Hughesa, tracimy dziecięcą intuicję i świeże spojrzenie na świat, które uwarunkowane są dobrym ukrwieniem mózgu. Słowem, stajemy się bezkrwistymi twardzielami.

Proces ten może ulec odwróceniu, jeśli odnajdziemy sposób na ponowne dokrwienie mózgu i uwolnienie go od niepotrzebnego nadmiaru wypełniającego go płynu mózgowego. Bart Hughes był jednym z tych szczęśliwców, którzy pod koniec lat osiemdziesiątych uczestniczyli jako "króliki doświadczalne" w badaniach nad oddziaływaniem LSD na umysł ludzki. Dzięki temu doświadczeniu dane mu było przeżyć chwile ekstazy i rozkoszy istnienia. Na nowo poczuł się dzieckiem. Doszedł więc do wniosku, że psychodeliki potrafią przywrócić owe prymarne doświadczenie cieszenia się światem. A jako że był naukowcem, przypisywał to doświadczenie konkretnym procesom biochemicznym zachodzącym w mózgu. Hughes stwierdził, że psychodeliki powiększają naczynia włoskowate na mózgu i zwężają żyły, lecz nie tętnice prowadzące do mózgu. W ten sposób krew nie uchodzi z mózgu tak szybko, a jej nadmiar wypiera płyn mózgowo-rdzeniowy, prowadząc do chwilowego poszerzenia się świadomości. Hughes zauważył też, że komórki mózgowe pochłaniają więcej glukozy niż komórki ciała, przez co zwiększonemu poziomowi krwi w mózgu towarzyszy gwałtowne obniżenie się poziomu cukru w ciele. Tym oto zjawiskiem tłumaczył niektóre stany lękowe i napady paranoi występujące po zażyciu LSD. Wierzył, że gdy substancję psychodeliczną zakąsi się cukrem i popije cytrynką, gwarantuje to natychmiastowe poszerzenie się świadomości bez żadnych skutków ubocznych.

Oprócz stosowania psychodelików, Hughes doradzał inne sposoby na ukrwienie mózgu i odwrócenie procesu "zgredowacenia", a wśród nich: przerzucanie się z gorącego prysznica pod zimny prysznic, stanie na głowie, zażywanie adrenaliny i zaciskanie sobie żył szyjnych, by choć na chwilę powstrzymać krew od odpływania z mózgu.. Były to wszakże doraźne środki o krótkotrwałej skuteczności. Pomysłowy doktorek szukał dalej i znalazł. W chwili natchnienia zamierzał wywiercić wiertarką elektryczną mały otwór u podstawy swego kręgosłupa, by uwolnić się od nadmiaru płynu mózgowo-rdzeniowego. Potem jednak zmienił zdanie i za swój główny cel wybrał czaszkę. Należało uwolnić mózg z więzienia w czaszce, a można to było dokonać tylko dzięki trepanacji.

Bart Hughes rozpoczął więc bezowocne nękanie chirurgów prośbami o to, by wywiercili mu dziurę w głowie. Niestety, żaden z nich nie chciał podjąć takiego ryzyka, mimo wieloletniego wykonywania tego samego zabiegu na stołach operacyjnych. Po kilku latach chodzenia od szpitala do szpitala, postanowił wziąć sprawy we własne ręce i samemu wykonać tę operację. W 1964 roku nabył w sklepie wiertarkę elektryczną, skalpel i igłę hipodermiczną w celu wstrzyknięcia sobie miejscowego środka znieczulającego. Popełnił jednak jeden błąd, mówiąc o swoim planie przyjaciołom, którzy natychmiast zabrali mu wszystkie narzędzia i skutecznie wybili ten pomysł z głowy.

Naiwny ten, kto sądzi że można sprowadzić mistyka z obranej przezeń drogi. 6 stycznia 1965 roku Hughes wyszedł do sklepu po nowe narzędzia, tym razem mówiąc o swoim planie tylko swojej żonie. Po powrocie do domu zapodał sobie silny środek znieczulający i, trzymając jedną ręką wiertarkę a drugą mierząc głębokość odwiertu, rozpoczął trepanację czaszki. Cała operacja trwała zaledwie 45 minut. Jak wspomina Bart, była bezbolesna, choć towarzyszyło jej obfite krwawienie. W ciągu czterech godzin cały płyn mózgowo-rdzeniowy wypłynął z głowy. Po trzech dniach wszystkie rany się zabliźniły. Jedynym śladem po operacji była dziura w czaszce.

Operacja wywołała w pomysłowym doktorku niezwykłą euforię. Nigdy wcześniej nie czuł się tak dobrze! Mówił, że jego "duch rośnie z godziny na godzinę". Niestety, poniosło go tak bardzo, że chciał całemu światu głosić pożytki płynące z trepanacji, ku powszechnemu zdziwieniu jego bliźnich, którzy wsadzili go do szpitala psychiatrycznego. Hughes przesiedział w szpitalu trzy tygodnie, a jego rewelacje telewizja holenderska niemal natychmiast nazwała "stuprocentowymi bzdurami".

Doświadczenia dr Hughesa pobudziły jednak wyobraźnię innych, którzy doszli do wniosku, że trepanacja może być dobrym sposobem na oświecenie. Kiedy więc zaraz po wyjściu ze szpitala dr Hughes wyjechał do Stanów, spotkał tam wielu zwolenników swojej teorii trepanacji, w tym Josepha Mellena, który został jego uczniem. Mellen uczestniczył wcześniej w wielu sesjach psychodelicznych, których celem było "otwarcie trzeciego oka" przy pomocy substancji chemicznych. W przeciwieństwie jednak do wielu swoich kolegów, uważał że "trzecie oko" nie jest wcale metaforą, lecz konkretnym miejscem w głowie, które należy otworzyć, by doznać oświecenia. Nie trudno zatem zrozumieć, co musiał czuć, gdy podczas jednej z imprez natknął się na samego specjalistę od otwierania czaszek. Był to znak, że czas się otworzyć.

Joseph Mellen postanowił domowym sposobem dojść do oświecenia. Kiedy więc jego przyjaciółka, Amanda Feilding wyjechała wraz z dr Hughesem do Amsterdamu, zakupił potrzebne narzędzia i w jej londyńskim mieszkaniu zaczął sobie ryć dziurę w głowie. Niestety, ta pierwsza próba trepanacji okazała się fiaskiem, gdyż biedny Joey zamiast wiertarki elektrycznej męczył się czymś na kształt korkociągu. Nie pomogło nawet LSD, które zaaplikował sobie wcześniej dla zwiększenia animuszu. Pierwsza próba ręcznego oświecenia okazała się nieudana. Mellen zrozumiał wtedy, że bez pomocy nie będzie w stanie wykonać trepanacji. Nie musiał długo namawiać dr Hughesa, by pomógł mu w realizacji tego planu. Nie wziął tylko jednego pod uwagę, a mianowicie tego, że Bart Hughes nie zostanie wpuszczony do Wielkiej Brytanii.

Sprawy uległy komplikacji. Czas płynął a Joey Mellen odczuwał coraz potężniejszą potrzebę uwolnienia umysłu z więzienia w czaszce. Tym razem z pomocną rękę przyszła mu Amanda Feilding. Przy jej pomocy wziął trepan i zaczął nim drążyć kość czaszkową. Niestety i tym razem bez skutku. Część czaszki co prawda uległa skruszeniu, lecz zanim trepan zdołał przedostać się do mózgu, Mellen stracił przytomność. Amanda wezwała karetkę i Mellen znalazł się w szpitalu, gdzie dobrali się do niego przerażeni lekarze. Oczywiście, od razu pojawiły się głosy, że Mellena należy zamknąć w szpitalu psychiatrycznym. Na dodatek groziła mu kara więzienia, gdyż znaleziono przy nim drobną ilość marihuany.

Mellen odsiedział tydzień w szpitalu i nie skruszony przystąpił do kolejnej, trzeciej już próby trepanacji. Wykorzystał przy tym spore zamieszanie wynikające z faktu, że większość ludzi myślała, że jego operacja zakończyła się sukcesem. Joseph włożył trepan do bruzdy powstałej na skutek poprzedniej próby i zaczął ją ryć, dopóki nie usłyszał dziwnych odgłosów ze środka: "Wtedy to usłyszałem złowieszczy syk i bulgotanie. Brzmiało to jak bąbelki powietrza, które tłoczą się pod skorupą czaszki. Spojrzałem na trepan i zobaczyłem, że znajduje się na nim kawałek kości. Nareszcie! A jednak cos nie dawało mi spokoju. Jeden koniec kości był grubszy od drugiego. Widocznie, trepan wydrążył kość nierówno. Bałem się jednak drążyć głębiej w obawie o swoje życie. Szkoda ze nie miałem przy sobie wiertarki elektrycznej. Wszystko byłoby wtedy bardziej proste. Amanda twierdziła, że udało mi się otworzyć czaszkę, ponieważ wskazywały na to odgłosy bulgotania. Zabandażowałem głowę i posprzątałem pokój, chociaż nie byłem do końca przekonany co do sukcesu operacji".

Samopoczucie Mellena było po operacji bardzo dobre, chociaż nie wiedział, czy przypisywać to otwarciu czaszki, czy też radości z tego że wszystko się skończyło. A jako że niepewność nie dawała mu spać po nocy, zdecydował się na radykalne rozwiązanie. Kiedy więc wiosną 1970 roku Amanda Feilding wyjechała do Ameryki, Joseph Mellen ogolił sobie głowę, wziął do ręki wiertarkę elektryczną i... poczuł swąd dolatujący go z gniazdka. Raz jeszcze, poniósł fiasko. Wiertarka się przepaliła. trzeba było czekać aż naprawi ją elektryk. Nazajutrz, Joey przystąpił do ostatecznego ataku na swoją czaszkę, który tym razem zakończył się sukcesem. Oto jak wspomina: "Tym razem nie miałem żadnych wątpliwości. Dziura była naprawdę głęboka i fala krwi zalała mnie, gdy tylko przestałem wiercić. Kiedy podszedłem do lustra, mogłem zobaczyć, jak krew wydobywa się z dziury w rytm uderzeń serca".

Bramy raju otwarły się przed wytrwałym poszukiwaczem oświecenia, lecz na tym nie skończyła się przygoda trepanacyjna Josepha Mellena. Pełen nowych sił witalnych, Mellen rozpoczął wielką kampanię nawracania innych na ścieżkę trepanacji. Pierwszą osobą, która poszła jego przykładem była Amanda Feilding, która nie tylko sama wywierciła sobie dziurę w głowie, lecz na dodatek pozwoliła sfilmować swoją operację. Powstał w ten sposób film o bardzo znaczącej nazwie "Bicie serca w mózgu", który przysporzył idei trepanacji rzesze nowych zwolenników.

Amanda i Joey prowadzą obecnie szczęśliwe życie w Londynie. Są właścicielami bardzo popularnej Pigeonhole Galery. Od czasu do czasu jeżdżą też z odczytami na temat pozytywnych skutków trepanacji. W ostatnich wyborach do rady gminy Chelsea Amanda Feilding otrzymała dwa razy więcej głosów co poprzednio i choć głosowało na nią tylko 150 osób, nie jest to wcale mało, zważywszy na fakt że jej głównym hasłem wyborczym była "Trepanacja dla każdego!" Na świecie powstają coraz to liczniejsze stowarzyszenia zwolenników trepanacji. Ludzie "z otwartymi umysłami" zakładają miejsca w Internecie, gdzie dzielą się swoim doświadczeniem. Sam zaś dr Hughes, po burzliwym okresie lat siedemdziesiątych, kiedy był jednym z głównych aktywistów anarchistyczno-dadaistycznego ruchu PROVOS, od kilku lat pracuje w amsterdamskiej bibliotece i nie udziela się publicznie. Pozostanie jednak na zawsze tym, który przypomniał ludziom XX wieku, że każdy może otworzyć sobie klapy w mózgu.

DARIUSZ MISIUNA